*** Misja s/y Mission ***

jacht: s/y Mission
typ i powierzchnia ożaglowania: Katamaran Sunreef 60, 214m2
organizator rejsu: HTEP Polska sp. z o.o.
kapitan: Małgorzata Talar
skład załogi: Krzysztof Sójka (I of.), Jarosław Piotrowski (II of.).
data i port zaokrętowania: 12.04.2007 Gdańsk
data i port wyokrętowania: 18.05.2007 Vilanova
odwiedzone porty: Gedser, Holtenau, Brunsbuttel, Brest (Le Moulin Blanc), Vigo (Marina Davilla Sport), Almerimar.

w całym rejsie
ilość godzin
Mm
pod żaglami
na silniku
na postoju
przebyto mil
- 382h50' -
- 116h25'-
- 266h25' -
- 451h30' -
- 2670Mm -


Misja s/y Mission - czyli spisane wrażenia z rejsu na trasie Gdańsk - Barcelona => tutaj


s/y Mission - Breitling

Sunreef 60

kabiny/koje
6 / 12
długość
18,28 m / 60 stóp
szerokość
9,20 m / 30,18 stóp
zanurzenie
1,55 m / 5 stóp
ciężar
30 ton
silnik
2 x 110 KM
zbiornik na wodę
2 x 390 l
zbiornik na paliwo
2 x 700 l
pow. grota
118 m2
pow. genui 64 m2
pow. solenta 32 m2
pow. genakera 120 m2

Trasa rejsu

Gdańsk - Gedser - Holtenau - Brunsbuttel - Brest (Le Moulin Blanc) - Vigo (Marina Davilla Sport) - Almerimar - Vilanova

 

więcej informacji nt. jachtu, więcej zdjęć i info nt. firmy, która go zbudowała - jest tutaj:
www.sunreef-yachts.com

Załoga s/y Mission

od lewej: Krzysztof Sójka (oficer I), zwany również Krysztófkiem tudzież Valentino :-)

Małgorzata Talar (kapitan), zazwyczaj Gosia, czasami Małgoś,

Jarosław Piotrowski (oficer II), po prostu Jarek


Jarek


Kris

Gosia

Jeszcze na Bałtyku... pierwsza górka...
... i złowiliśmy kilka okazałych dorszy!
Potem chłopaki łowili śledzie, a na Biskajach - przepyszne makrele!
Nie ma to jednak jak świeża ryba prosto z morza...

Poza świeżymi, dopiero co złowionymi rybkami - nasz pokładowy kuk - Jarek - znakomicie przyrządzał i inne pyszności. Oczywiście można jeść pulpety ze słoika, ale wystarczy odrobina chęci, żeby za te same pieniądze zrobić coś naprawdę dobrego! Jarek był niesamowity!


...ale mimo wszystko, Jarek napewno się ze mną zgodzi - że specjalnej, niekonwencjonalnej jajecznicy w wykonaniu Krzysia - napewno nic nie zastąpi!!! :-)))
Żałuję, że nie udało nam się zrobić zdjęcia :-(

A to jest mój laptop... ;-)

Pamietajcie, aby nigdy nie trzymać jakichkolwiek płynów blisko elektroniki! Zawsze dbam o takie reczy... a jednak przytrafiło się :-(

Na zszcęście Jarek go rozebrał na części pierwsze, potem wygrzewał w mikrofalówce na talerzu z solą, kilka dni i... - laptop działa jak trzeba!!!

Super!


Pierwszy nasz przystanek - Gedser (S Dania) i główki tego malutkiego, przytulnego porciku...


Po wypłynięciu z Gedser - trafiliśmy (świadomie!) na plantację wiatraków...

Na mapie elektronicznej pole wiatrakowe wygląda super!
...a nasz stateczek wewnątrz :-)

Te wiatraki tak blisko... - to było świetne!


Śluza Holtenau... kończy się etap bałtyckiej żeglugi, pora na Kanał Kiloński, Morze Północne i dalej...


W Kanale Kilońskim wiało nam porządnie... oczywiście w mordę! ...choć zupełnie nie widać tego na zdjęciach :-)


Pierwsze delfiny spotkaliśmy jeszcze na Bałtyku... potem bardzo często przyłączały się do nas, nawet na kilka godzin, bawiąc się i skacząc między pływakami...

A ryboli, poławiających jakbądź i gdziebądź, nieoznaczone siatki rybackie... - mijaliśmy no po prostu całe mnóstwo!!!

Po Brunsbuttel (ależ tam było dla nas wąsko!) - żeglowaliśmy dobrych kilka dni (M. Północne i Kanał Angielski) aż do Brestu...

Brest - Marina Le Moulin Blanc...

Biskaje byly dla nas raczej łaskawe... pod koniec trochę powiało, ale jakoś nieuciążliwie...

...tylko takie ot chmurki czasem latały sobie po niebie :-)

..moje wachty to zachody słońca... przepiękne widoki!!

...a to już w Vigo.... - nasz next stop!

W Vigo zaprzyjaźniliśmy się bardzo z bosmanem - Marinero Roberto... - przesympatyczny człowiek!

...i tutaj również spotkaliśmy się z ekipą katamaranu Sunreef o nazwie s/y Guapa, super!!!

Po drodze do Vilanovej
- przepłynęliśmy obok Wysp Berlengas'a (SW Portugalia)...
...zamek, skała w kształcie słonia, porcik i świetne miejsca do nurkowania! Pięknie!!!
Nasz rekord prędkości na żaglach to tylko 14 kn! (G1,Ge) Ponoć rekord tego jachtu to 25kn!

Jesteśmy już na Śródziemnym, mijamy Gibraltar! W końcu jest cieplej!!!

Kolejny nasz przystanek - to Almerimar

W wieży w Almerimar jest biuro mariny... :-)

W Almerimar stoi polski żaglowiec, wybudowany w Gdańsku - s/y Wodnik... My staliśmy naszą Misją zaraz obok...

Kapitanem Wodnika jest kpt.Mirek Dragun.
Wraz żoną mieszkają na statku i czekają już kilka lat... na decyzje od nich niezależne, żeby w końcu pożeglować dalej...

W Almerimar my również czekaliśmy, ale tylko :-) tydzień - na wypłynięcie.
Z Mirkiem i ekipą napewno się jeszcze kiedyś spotkamy! To był świetny czas tam z nimi!!!

od prawej: Edek, Krzysiek, Mirek, Jarek...

Z portu dobrze widoczne góry Sierra Nevada... - tam snieg, a u nas upały!

Pojechaliśmy na wycieczkę w góry...
- spóźniliśmy się 2 tygodnie, żeby pojeździć na nartach!! :-( - ale napewno next time! Niesamowite!

Wracając - dojechaliśmy jeszcze do Grenady... - bardzo ciekawe miasto!

...i znów Almerimar... - tam jest naprawdę ślicznie!

...w końcu trzeba było dopłynąć do naszego destination - Vilanova... (k/Barcelony)
...szykujemy jacht do przekazania go właścicielowi...
...najlepsze były puzzle z materacy :-)

Przygód nam nie brakowało!!
Wszystkich szczegółów nie będę przytaczać :-)

...natomiast fakt nie wpuszczenia nas na pokład samolotu jest dla nas zupełnie niezrozumiały!
Hiszpańska obojętność i ignoracja przybrała niewyobrażalny rozmiar!
W końcu samolot nam uciekł i...
- ostatecznie polecieliśmy liniami Lufthansa z Barcelony do Wrocławia...


Rejs był świetny! Doświadczenie niesamowite, jacht super,
załoga dobrana, wesoła i oryginalna napewno:-) nowe znajomości zawarte!

Dzięki chłopaki! Do zobaczenia next time!!!


Misja s/y Mission
...czyli wrażenia z rejsu na trasie Gdańsk - Barcelona


S/y Mission to wielki katamaran, typ Sunreef 60 - 60 stóp długości, czyli 18,28m i także imponującej szerokości: 9,20m, zanurzenie 1,55m, ciężar 30 ton, silniki 2 razy po 110 KM, 2 zbiorniki na wodę po 390l każdy, 2 zbiorniki na paliwo po 700l każdy, grot: 118 m2 powierzchni ożaglowania, Genua: 64 m2 powierzchni ożaglowania, Solent: 32 m2, Genaker: 120 m2... 6 kabin, 12 koi...

Nieźle... - Pomyślałam... - Ten jacht jest szerszy, niż długość mantry28, na której przepłynęłam pół świata! Hehe... ciekawe porównanie :)

Uwielbiam wyzwania, więc nie mogłam zaprzepaścić okazji poprowadzenia takiego jachtu!

Czy miałam obawy? - Owszem! Wiele! Zresztą chyba tylko wariaci nigdy ich nie mają. Im dłużej się żegluje, tym respekt do morza jest coraz większy! Ale i im dłużej w tym się siedzi, tym potrzeby są coraz większe, potrzeby sprawdzenia samego siebie, potrzeby przeżycia znów czegoś nowego, czegoś niesamowitego, niezapomnianego, będącego kolejnym cennym doświadczeniem... Tak to już chyba jest.

Termin rejsu nie był najszczęśliwszy. Kwiecień - plecień na Bałtyku, bo przeplata - trochę zimy, trochę lata. W żeglarskim tłumaczeniu - często oznacza on zimno i sztormową pogodę, rzadziej słoneczną i spokojną. Nie wspomnę już o kolejnych odcinkach podróży - Morzu Północnym, Kanale Angielskim, Biskajach, Atlantyku... Dopiero na Śródziemnym można było spodziewać się więcej słońca i bluzeczek z krótkimi rękawkami :)

Obawy były słuszne, choć Bałtykiem byłam bardzo miło zaskoczona. Niemal całe nasze morze przepłynęliśmy na silniku z powodu kompletnej flauty! Szok! Zresztą bardzo dobrze, inaczej pewnie zachodnie wiatry dałyby nam porządnie w kość. Dopiero przed fiordem Kilońskim rozpętała się burza z deszczem i silnym wiatrem.

Potem już różnie bywało... Nie zapomnę np. 28-35 węzłów wiatru w twarz na całym Kanale Kilońskim (no poza nielicznymi bajdewindowymi odcinkami :), nie zapomnę też mgły w Kanale La Manche (gdzie statków przepływa codziennie całe mnóstwo!), czy uciekania przed burzą z piorunami tuż przed Cieśniną Gibraltarską. Ogólnie było zimno i wietrznie, często deszczowo i burzowo, aczkolwiek nie sztormowo. Uciekaliśmy wciąż przed sztormami i udawało się! A na Śródziemnym faktycznie świeciło nam już słoneczko!

 

Płynęliśmy tylko w trzy osoby! Chłopaków nie znałam wcześniej. Trochę mało do obsługi tak dużego jachtu! Rozpisywałam wcześniej wachty, analizowałam trasę, informacje nt. jachtu... wiele czasu nie miałam, wszystko działo się bardzo szybko, do tego armatorowi zależało na jak najsprawniejszym dostarczeniu jachtu do Barcelony...

Szybko poznałam się na chłopakach. Mimo moich wcześniejszych obaw, podział na czterogodzinne jednoosobowe wachty okazał się jedynym słusznym. Czasem trzeba było po dwie osoby siedzieć, przypilnować, wiadomo, czasem awaria i noc nieprzespana... Zawsze jednak całą "trójką" wchodziliśmy i wychodziliśmy z portów, sprzątaliśmy jacht i stawialiśmy żagle. Pomagaliśmy sobie. Praca zespołowa odgrywa istotną rolę każdego rejsu!

Załogę miałam wykwalifikowaną i odpowiedzialną, pomocną i co najważniejsze - w morzu zawsze mogłam na nich liczyć!

Krzysiek był mechanikiem podczas rejsu. Pracuje na co dzień w firmie, która produkuje katamarany Sunreef. Z racji częstego przebywania na jachcie, nadzorowania prac podczas jego budowy - znał wiele szczegółów. Krzyśka interesowały głównie instalacje oraz dwa nowe silniki Yanmar po 110 KM każdy. Dbał o nie jak trzeba! Drobne awarie były szybko naprawiane!

Jarek
natomiast to złota rączka od elektronicznych przyrządów. Nawet na tak nowoczesnym katamaranie jak ten, wyposażonym chyba we wszelkie najnowsze wynalazki elektroniki jachtowej - psuło się co chwilę raz to, raz tamto. Jarek dawał sobie świetnie radę, nawet z moim biednym laptopem, któremu przywrócił żywotność! Poza tym - okazał się doskonałym kucharzem!

Kto już ze mną pływał doskonale wie, że nie przepadam za gotowaniem. Czasem coś uda mi się zrobić, ale nie mam do tego smykałki. Jarek natomiast jest świetny!

Łowiliśmy dorsze, makrele i śledzie. Świeże rybki prosto z morza są przepyszne! Jarek potem je patroszył i smażył, gotował zupy i piekł mięso, przyprawiał sałatki i pięknie podawał do stołu. Aż chętnie wstawało się na posiłek po męczącej wachcie!

A teraz słów kilka o samym wyposażeniu jachtu...

S/y Mission został zaprojektowany i wybudowany specjalnie na życzenie właściciela firmy Breitling, nawet kolorystyka wykładziny czy szafek mieszkalnych była brana pod uwagę. Byłam naprawdę mile zaskoczona. "Czymś takim" - jeszcze nie pływałam!

W każdej kabinie była łazienka z prysznicem z ciepłą wodą, lustra i wykładziny, klimatyzacja, tic-tak wyświetlający wskazania wiatromierza, sondy i innych zintegrowanych z nim przyrządów (czyli będąc w kabinie, niekoniecznie na mostku - wiem np. jak szybko płyniemy, jakim kursem, wiem skąd wiatr wieje i jak mocno wieje, jaka jest nasza pozycja geograficzna i ile mil nam zostało do wprowadzonego waypoint'a, wiem na jakiej głębokości się aktualnie znajdujemy i jaka jest temperatura wody i na zewnątrz... wiem wiele...)

Mieliśmy także na pokładzie 2 lodówki i zamrażarkę, zmywarkę do naczyń i piekarnik, opiekacz, odtwarzacz CD i DVD, telewizor plazmowy (zintegrowany z ploterem, dzięki czemu stojąc w kokpicie widać było całą mapę i naszą pozycję!). Z generatorem było trochę problemów, ale w końcu wszystko się naprawiło. Nie można zapomnieć o odsalarce, telefonie satelitarnym, o radarze z funkcjami "arpa" (we mgle rewelacyjnie się sprawdzało, aczkolwiek obserwacja wciąż najważniejsza!), a elektryczny kabestan umożliwiał jednoosobowo postawienie 120 m2 grota (ręcznie? - to po takim rejsie zaczęłabym chyba startować w zawodach kulturystek hehe). Autopilot, wiatromierz, log i sonda - wydają się "normalką" przy tym wszystkim :-)

Ciekawostką był zaś pilot do autopilota! Świetna sprawa np. w Kanale Kilońskim. Włącza się autopilota i jeżeli daleko jesteśmy od wyświetlacza -1,-10,+1,+10 (w końcu to ponad 18m długości i 9m szerokości!) - możemy używać właśnie pilota do autopilota, będąc w jakimkolwiek miejscu na jachcie.

Elektronika jak to elektronika - lubi się psuć, nawet tak nowoczesna, a tradycyjne metody nawigowania nie zawodzą! Mieliśmy z Jarkiem swoje laptopy z mapami i dodatkowe dwa GPS'y, o mapy papierowe i REEDS'a trochę powalczyłam, ale w końcu udało mi się przekonać kierownictwo! GPS kilka razy się psuł, a co za tym idzie - nie mieliśmy pozycji na mapie. Dlatego nauczona doświadczeniem - zawsze biorę zapasowego GPS'a, a mapy papierowe - muszą być!

Wydawało mi się, że manewrowanie tak dużym jachtem będzie trudniejsze. Nigdy nie zapomnę pierwszego odejścia i podejścia do kei jeszcze w Gdańsku, kiedy trzeba było przecumować się i stanąć drugą burtą... Pływałam wcześniej na katamaranach, ale mniejszych. Tutaj miałam dodatkowo ster strumieniowy, który faktycznie coś tam dawał, ale przy silniejszych wiatrach i tak wysokiej burcie jak na s/y Mission - pomoc była niewielka. Poza tym przerażała mnie ilość załogi - tylko dwie osoby!

Stojąc za sterem na tzw."fly'u" (górny pokład katamaranu), skąd nie było widać rufy jachtu - cumowanie rufą do kei, gdzie trzeba nie dość, że złapać obydwa mooringi na obydwa kadłuby katamaranu, podać cumy rufowe, obłożyć, działać z odbijaczami i nie uderzyć o jachty obok stojące czy o pomost - nie powiem, nie było prostym zadaniem. Gorzej, kiedy jeszcze powiał boczny wiatr... Ale ...dawaliśmy radę!

Zgranie zespołowe to podstawa! Chłopaki byli super! Trzeba było widzieć miny skipperów z innych jachtów... sam jacht sprawiał niesamowite wrażenie, jego wielkość i dostojność, w każdej marinie zwracaliśmy na siebie uwagę... Do tego wiecie, dla większości szok! Baba za sterem!

Przepłynęliśmy 2670 Mm w czasie 383h żeglugi. Średnia imponująca: 7 węzłów! Katamarany są szybkie, rekord naszego s/y Mission to 25 węzłów podczas atlantyckich regat (które zresztą wygrał). Nam owszem, zależało na czasie, ale i przeprowadzeniu jachtu bez żadnych usterek. Stąd nasz rekord to "tylko" 14 węzłów. Zatrzymywaliśmy się w Gedser (południowy cypel Danii), potem na początku Kanału Kilońskiego w Holtenau i na końcu w Brunsbuttel. Dalej był Kanał Angielski i dopiero przystanek w Breście, Zatoka Biskajska i Vigo, gdzie spotkaliśmy Maćka z załogą bliźniaczego katamaranu o nazwie s/y Guapa. Dalej pożeglowaliśmy przez Cieśninę Gibraltarską do hiszpańskiego Almerimar. Tutaj nastąpił przymusowy postój techniczny. W końcu dopłynęliśmy do Vilanowej koło Barcelony, przekazaliśmy jacht właścicielowi i wróciliśmy do domów...

Co najmilej wspominam?

Delfiny... towarzyszyły nam niemal całą drogę! Bawiły się ze sobą, z nami, przepływały raz pod jednym, raz pod drugim kadłubem, umilając nam długie samotne wachty... Czasem były ich całe stada, a czasem tylko kilka, ale za to godzinami... Uwielbiam je!

Gedser, a właściwie pobliska wiatrakowa farma... Rewelacja! Wpłynęliśmy awaryjnie do takiego malutkiego, ślicznego i przytulnego porciku na południu Danii. Bosman portu poinformował nas o pobliskiej elektrowni wiatrowej, składającej się z wielu wielkich trójpłatowych wiatraków, pomiędzy którymi całkiem legalnie można przepłynąć. Ponoć Johannes Juul w 1957 roku zbudował tę elektrownię.
Pogoda nam sprzyjała, nic kompletnie nie wiało - pożeglowaliśmy na silniku... Ależ to była przygoda! Wrażenie niesamowite, gorąco polecam (ale tylko przy bezwietrznej pogodzie!)!

Myślę, że sam fakt dowodzenia i manewrowania tym "pływającym domem" dał mi ogromnie dużo satysfakcji. Kto wie, może kiedyś wybuduję swój jacht i wykorzystam niektóre rozwiązania z s/y Mission, a może po prostu - doradzę co nieco tym, których będzie na budowę tego typu jachtu stać :-)

Do zobaczenia na morzach i oceanach!

Z żeglarskim pozdrowieniami

Małgorzata Talar

fot. Małgorzata Talar, Jarosław Piotrowski, Krzysztof Sójka, Mirosław Dragun (Almerimar)