Atlantyk... już za nami!!!

Siostry Talar kontra s/y Mantra Ania

 

Kilka słów wprowadzenia w temat... otóż zdecydowałam się uczestniczyć w damskich regatach wokółziemskich - patrz www.mantra28.pl W każdym razie - byłam od początku na s/y Mantra Asia, najpierw pływała ze mną Asia Rączka, potem chwilkę Agata Mryczko, przez Atlantyk żeglowałyśmy razem z Siostrą - Magdą Talar (już Żuchelkowską *2008r.) i w końcu od Grenady do Wysp Galapagos - z Anną Bąkowską. Wspomnienia z poszczególnych etapów już się piszą, zdjęcia wspaniałe, a narazie zapraszam do lektury przygód Sióstr Talar płynących na 8,5m jachcie przez ocean...

...a tutaj krótki filmik z naszego atlantyckiego rejsu na =>

 

 


05.12.2005 r. o godzinie 1805 przecięłyśmy linię startu wyścigu : Mindelo (Capo Verde) - Rodney Bay Marina (St. Lucia; Karaiby)! Wystartowałyśmy! 2 małe, 8,5 metrowe jachty, z dwuosobowymi załogami, no men - rozpoczęły kolejny etap rejsu dookoła świata - przelot przez Atlantyk!!! Nielada wyzwanie dla nas!


fot. Artur Nahajowski

Jesteśmy lekko przerażone, wiadomo, zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale i satysfakcji, jaka będzie nam towarzyszyć - po dotarciu na Karaiby... To jest nasza najdłuższa podróż, jak do tej pory, bez zawijania do portu... Trasa Gibraltar - Lanzarotte (Wyspy Kanaryjskie) - trwała 8 dni, podobnie Gran Tarajal (Wyspy Kanaryjskie, dokładnie Fuertaventura) - Wyspy Zielonego Przylądka... Teraz zaplanowanych jest 20 dni... Wow!!!

Płyniemy w dwa Talary... dwie siostry na jednym jachcie... Gosia i Madzia (gosik/madzik). Dla nas to też jest wyzwanie... spędzić tyle czasu razem, nie ma gdzie uciec, nie ma drugiego pokoju, nawet trzasnąć nie ma jakimi drzwiami (zamek u nas popsuty:), czy wyjść z psem na spacer, odstresować się chwile. Mama nasza napisała w jednym z maili do nas:

" (...) Mam nadzieje, ze ten długi rejs zaowocuje nie tylko waszą umocniona przyjaźnią, lepszym komunikowaniem się, ale docenicie siebie nawzajem, przecież to nie przypadek ze płyniecie razem (...) Życie jest jedno i młodość szybko mija, ta podroż - to prawie pożegnanie z beztroska, taka lekkością życia , to najpiękniejszy czas nie tylko na miłość z mężczyzna, ale umacnianie więzi z siostrą, harmonia z przyroda, ze światem, który stworzył Bóg. A przecież Einstein już powiedział, ze "Bóg nie grał w kości", nic nie dzieje się przypadkowo. Cieszcie się pięknem nocy z rozgwieżdżonymi i bardzo bliskimi Wam gwiazdami, kolorem czystej cudownej wody, pluskającymi rybami. Patrząc na to wszystko co Was otacza, powinniście cieszyć się i mięć w sobie dużo radości, a także spokoju i nabierania sił do dalszej walki z życiem. Tak, bo życie to nieustająca walka z własnymi słabościami, z przeciwnościami, ze złymi ludźmi, chociaż mówią, ze nie ma złych ludzi, są tylko nie na swoim miejscu. Myślę, ze to Wasz czas, dobry, chociaż zdaje sobie sprawę, ile trudu, wysiłku musi Was kosztować taka wyprawa i odosobnienie. Ale wyjdziecie z tego zwycięsko, będziecie mocniejsze i nikt nie zabierze Wam tego wszystkiego, co obejrzycie i przeżyjecie. Kilka tygodni tej samotni i ciszy - potem najpiękniejsze Święta - chociaż bez choinki i 12 potraw na stole wigilijnym! To tylko od Was kochane moje zależy, czy będzie to wspaniały czas w Waszym życiu." (Anna Witkowska - Talar)

Piękne listy pisze Mama z Tatem do nas!!
I dokładnie tak się stało! Cały przelot przez Atlantyk - to był niesamowity czas! Zażywałyśmy kąpieli oceanicznych z lifesling'iem - trzymając się drabinki - na głębokościach 6 tyś, potem 3,5 tyś., innym razem 7tyś. metrów. Rewelacja! Śpiewałyśmy, grałyśmy na gitarze, opalałyśmy się, tańczyłyśmy, raz zrobiłyśmy rewię mody: (poprzebierałyśmy się w sukienki, hihi), rozmawiałyśmy o różnych sprawach, śmiałyśmy się - jak siostry... Podziwiałyśmy rozgwieżdżone, piękne niebo, śliczne wschody i zachody słońca, pluskające się i często odwiedzające nas delfiny - skaczące wokół jachtu, ogrom oceanu... Wygłupiałyśmy się (niektóre filmy zdecydowanie nie nadają się do publicznego wglądu!), wspominałyśmy dawne czasy, pisałyśmy maile... Nie jestem w stanie wszystkiego opisać! Nie nudziłyśmy się! Cudowny okres w naszym życiu! Taki właśnie był nasz cały rejs! Excellent!

Raz się "pożarłyśmy" - o zmywanie naczyń, bo ja tego nienawidzę, no ale czego się nie robi dla siostry!!?? Maćka napisała w dzienniku jachtowym, że protestuje, ze przez najbliższe 3 dni nie gotuje, nie sprząta. Przyjęłam protest, nie było wyjścia... - chociaż... hihi - i tak nie gotowałam :-) Magda dużo lepiej gotuje ode mnie! Już wolę zmywać naczynia i myć pokład :-) Chociaż przepraszam!!! Dwa razy usmażyłam naleśniki i były całkiem zjadliwe!!! Podane z dżemem i bitą śmietaną - smakowały rewelacyjnie!

Czasami jakaś sałatka zawitała na nasz atlantycki stół, rybki z puszki, kanapki, sałatki, grzanki, owoce z puszki i gotowe dania, zakupione na Kanarach... W sumie te gotowe dania - jakiś koszmar!! Tortellini było najlepsze! A przed nami perspektywa spędzania Świąt Bożego Narodzenia na wodzie... Czy zdążymy na czas na ląd... przestało wiać, wyglądało to mizernie bardzo!!!
Najbardziej brakuje nam białego sera, serów pleśniowych, wędliny, świeżego chleba, jajka się szybko skończyły, soki tez wyszły, słodycze, a przede wszystkim... - brakuje nam kuchni naszej Mamy!!! Mama nasza jest świetna! Kiedy pisała nam o kulinarnych przygotowaniach świątecznych, w których zawsze całą trójką uczestniczymy (Tata nasz jest jeszcze bardziej Wielki, stał w tych długich zawsze kolejkach po zakupy :-), możecie sobie wyobrazić naszą reakcję... :-) Oto fragment listu:

"(...) Na Święta do Eli chcę upiec schabik, pasztet, może gęś nadziewana jabłkami lub rolady - zobaczę, co dostanie Tata w sklepie. Zrobię rybkę - sole w sosie udawanym po grecku, kapustę z grochem (...) Ciotka Wanda zrobi pierogi, uszka, ciasto, Romek - karpia w galarecie (...)." /19.12.05

Zdj. Trzeba trochę pogłówkować i mamy skrzydła :-) Trzeba było nam kombinować bez tego spinakera...

A my wymyślamy, jakby tu przygotować z puszek 12 potraw na stół wigilijny... hm... Testujemy tortellini z serem, może zastąpi nam uszka z kapusta i grzybami do barszczu czerwonego, łowić ryb nie będziemy (!!!)... A poza tym - nie mamy nawet piekarnika!!! Uczymy się za to kolęd, śpiewamy, próbuje dopasować chwyty na gitarę (kiepsko mi wychodzi, ale dajemy rade, tylko Magda musi czasami zatykać uszy :-). Dziękuję Marcin za słowa i chwyty!!

Na szczęście dopłynęłyśmy na czas na Karaiby! Wigilię przygotowałyśmy wyśmienicie! (w miarę naszych możliwości!) Czekałyśmy na pierwszą gwiazdkę i we 4 zasiadłyśmy do pięknie, świątecznie udekorowanego stołu z 12 potrawami... Był czerwony barszcz, ryba smażona w cieście i po karaibsku :-), nie miałyśmy opłatka, wiec podzieliłyśmy się chlebem, dziewczyny zrobiły sałatkę z owoców morza, sałatkę z tuńczykiem, sos czosnkowy Magdy (super!), sos jakiśtam jeszcze (gotowy, nie umywał się do czosnkowego!), gotowana marchewka, sałata, suszone owoce, migdały, oliwki, grzybki i ... - i tak nie mogłyśmy wszystkiego przejeść! O przeżyciachna Karaibach opowiem następnym razem!

Szczerze - właśnie tak wyobrażałam sobie przelot przez Atlantyk z Magdą. Kocham siostrę nad życie! Choć czasem wymienimy odmienne swoje poglądy - rozumiemy się bardzo dobrze. Sporo pływam, prowadzę rejsy, kursy żeglarskie, ostatnio tez 5 miesięcy spędziłam na żaglowcu Fryderyku Chopinie, Madzia w tym czasie pracowała jako instruktor żeglarstwa, też wciąż na morzu, nie miałyśmy więc okazji do częstego spotkania. Bardzo zależało mi, żeby więcej czasu spędzić z siostrą. Młodsza Talar chciała mi na początku wybić z głowy ten cały rejs dookoła świata, znajomi i Rodzice zresztą też, ale to zupełnie inna historia, będę musiała jeszcze opisać :-)

Zdj. Ostatnie dni przelotu były wyczerpujące, poriwiste wiatry, sterowanie ręczne, burze i deszcze, ale również i słońce i przepiękne tęcze...

Po dopłynięciu na Wyspy Kanaryjskie - 13.11.2005r. wróciłam do Polski na kilka dni. Nie byłam wcześniej ani zdecydowana na 2 lata, ani przygotowana (lekarze, szczepionki, pożegnanie z rodzina, znajomymi, rzeczy...), poza tym - chciałam spróbować podejść do egzaminu na kapitana jachtowego. Gdybym teraz nie przyjechała, przepadłyby mi egzaminy pisemne, które pozytywnie zaliczyłam w lutym, zaraz przed przyjazdem na Fryderyka Chopina. Szkoda by było, karta egzaminacyjna ważna jest przez rok, a mają się przepisy zmieniać, lepiej mieć już z głowy :-) Wróciłam do kraju na całe 5 dni (( Bardzo krótko, ale ponoć były problemy z załatwieniem biletu, więc dobrze, że w ogóle, poza tym - na Wyspach Kanaryjskich remont jachtów, przygotowania do następnych etapów, powinnam też i tam być! )

Kilka dni w domu, załatwianie spraw i nagle dowiaduje się, że dziewczyna, z którą miałam dalej płynąć - zrezygnowała i brakuje jednej żeglarki. Organizator do mnie dzwoni, czy Magda nie byłaby zainteresowana... Rozmawiałam z nią wcześniej na ten temat, namawiałam, mówiła, że chciałaby bardzo, na krótko, ale wciąż były ważniejsze sprawy. Zresztą nie dziwię się. Każdy w życiu ma inne priorytety, a my się zdecydowanie różnimy. Magda akurat wtedy prowadziła w Gdyni ostatni już w sezonie kurs na sternika jachtowego i zaraz po nim - również miała przystąpić do egzaminu żeglarskiego - na jachtowego sternika morskiego, przed tą samą komisja gdyńską, co ja. Dwa Talary w Gdyni w tym samym czasie, ten sam egzamin, ta sama komisja... tego jeszcze nie było! Poza tym - jakby Heniu i Ander, nasi znajomi Szkutnicy z Gdyni powiedzieli - liczba Talarów w Gdyni musi się zawsze zgadzać!! Hihi... W każdym razie nie było mowy, żeby siostra wróciła do Wrocławia, żeby chociażby się spakować... Okazuje się - jednak płynie w nas podobna krew!


Zdj. Już na Karaibach... Marigot Bay - St.Lucia

Magda w ciągu 2 godzin (dzięki kursanci za pomoc!!!) podjęła decyzję!! Płyniemy razem!!! Radość nie do opisania!!! Razem z Rodzicami pakowaliśmy Maćki rzeczy, przywiozłam je ze sobą do Gdyni! Potem wspólne spotkanie, wspólna impreza, znajomi, egzamin - rozbójnik (obie zdałyśmy bardzo ładnie, "bardzośmy skromne :-), znowu znajomi, krótka impreza i pożegnanie - najpierw ja wyjeżdżałam, a następnego dnia - Madzik. Pełne wariactwo!!! Ale i smutno... brakuje mi ich wszystkich tak bardzo! Mimo to świetnie, ze się zobaczyliśmy! Chociaż te parę godzin! Niektórzy z daleka specjalnie przyjechali! Dziękujemy chłopaki!!!

Wyścig z Gran Tarajal do Mindelo (Capo Verde) Madzik zrobiła na mantrze ani, a ja płynęłam wtedy z Agatką. Zmiany załóg nastąpiły na Wyspach Zielonego Przylądka i stamtąd już płyniemy razem w Talary dwa... Jest taka piosenka... uachaaa Talary dwa... Hihi

Wspaniale się razem bawiłyśmy!!! Robiłyśmy wiele zdjęć, nagrałyśmy trochę filmów aparatem cyfrowym. Może nie jest to wyśmienita jakość, ale ważne, że jest. Za parę lat, jak usiądziemy wspólnie z naszymi rodzinami, z naszymi dziećmi, obejrzymy fotki i filmiki... Niezapomniane wspomnienia!!! Już teraz płaczemy ze śmiechu - oglądając je, co będzie później... hihi. Super!!! Po prostu super!!!

Miałyśmy wiele przygód... Kilka zdań starałyśmy się zawsze na bieżąco pisać...

Najpierw start do regat... Zaczęło się już ściemniać, linie startu minęłyśmy i trzebaby sprawić, aby tradycji stała się zadość. Mamy wódkę na jachcie, podzielimy się z Neptunem! Ważna jest to tradycja, nie mogłyśmy odpuścić :-) Niech Neptun będzie dla nas łaskawy! Niech wszystko będzie dobrze i szczęśliwie dopłyńmy do następnego brzegu!!! Życzymy sobie pomyślnych wiatrów, stopy wody pod kilem, zdrowia i niezapomnianych doznań! Neptunie!!! Twoje zdrowie!!! /na Chopinie, zaraz po podniesieniu kotwicy na St. Martin na Karaibach, kiedy zaczęliśmy przelot przez Atlantyk - przez Azory do Kielu - również dzieliliśmy się pierwszego wieczoru z Neptunem! Tak trzeba! Nie było żadnych awarii, huraganów, niebezpiecznych wypadków, wszystko w jak najlepszym porządku! Neptun czuwał! Być może trochę przesadziliśmy w druga stronę, bo przez większą część podróży - po prostu w ogóle nie wiało9 No ale Fryderyk Chopin to żaglowiec! Ponad 50m długości!! 40 osób nas wtedy było! A my tylko dwie na 8,5m łupince... Przecudowny czas spędziłam na "Frydku"! Trzeba napisać kolejny artykuł!!! Koniecznie!!/ Tak czy inaczej tradition is tradition and it should be respected!!!
Następnego dnia - tragedia!!! Podarłyśmy naszego spinakera... porażka!! Wziął się zaczepił o lampę salingową i lipa!! Wiało naprawdę niewiele!! Jak mamy się ścigać?? Przed nami 20 dni płynięcia trasą pasatową, a więc wciąż z wiatrem. No cóż, będzie trzeba kombinować z żaglami, które mamy i dobrze nawigować, żeby dziewczyny nas bardzo nie odstawiły! Zszywać spinakera nie ma co, jest poważnie rozdarty, jeszcze bardziej zniszczymy, lepiej na maszynie... Już kontaktowałam się nawet z kapitanem z Chopina, Adam wciąż szyje tam żagle, nie chcą Mu sprawić nowych, ma maszynę do szycia, może jak się spotkamy na Karaibach... Ale najpierw trzeba tam dopłynąć!!! Ech... Ale i tak przecież najważniejsze, że płyniemy razem w Talary dwa!!! Prawda!!??


Zdj. Z lewej Madzik. Częste kąpiele atlantyckie były konieczne! Brak klimatyzacji, upał... - rozumiecie!?

Jednego dnia strasznie mi się nudziło, gorąco potwornie, wiało kiepsko, wlekłyśmy się po 3-4w, Magda odpoczywała po wachcie. Postanowiłam zabrać się za zmontowanie wędki:-) Kilka godzin wcześniej przepłynęło obok nas wielkie stado tuńczyków... Cieplutko zrobiło się w brzuszku.. Trzebaby zacząć w końcu łowić ryby! Ileż można jeść te puszki!?? Pomysł był znakomity!!! Z zabijaniem, patroszeniem i smażeniem - pomartwimy się, jak już cos złowimy... Przez Atlantyk na Chopinie złowiliśmy aż 2 ryby, wiec może nie będziemy musiały się denerwować, po prostu poudajemy, że łowimy :-) Fun is fun!!

A teraz proszę się nie śmiać! Nigdy w życiu wcześniej tego nie robiłam! Schrzaniłam jak się dało!
Zaczęłam od znalezienia instrukcji do zmontowania poszczególnych elementów, którą Andrzej dał Magdzie przed przylotem. Z kilku zupełnie oddzielnych części muszę stworzyć praktyczną całość. Mam więc żyłkę, ciężarek, krętliki, ekspandor, haczyki, stalówkę i wiele cierpliwości i zapału. Powiązałam niemal wszystko - zostało mi do odliczenia 30m żyłki... Gdyby Gosia była mądra - wzięłaby od razu kawałek drewna, albo butelkę, na którą nawijałaby kolejne metry żyłki... a tak to lipa!!! Poplątała mi się ta cała żyłka!!! Jaki koszmar!!! Następne 2,5h spędziłam na rozplątywaniu węzłów, supłów, cierpliwość w pewnym momencie mi się skończyła!! Szlak mnie trafił i żyłkę podzieliłam. Teraz rozplątywałam 2 węzły gordyjskie :-) Ale beznadzieja!! W końcu się udało, ale i łowić ryb też mi się odechciało zupełnie. Miałam dość! Pomyślałam - jak Scarlett Ohara z "Przeminęło z Wiatrem" - "Jutro też jest dzień! Dziś nie będę już się tym martwić!" Magda prawie pękała ze śmiechu...


A następnego dnia - spotkałyśmy WIELORYBY!!! Ale szok!! Oto fragment naszych notatek z 10.12.2005r.:
"Jakąś godzinę temu ruszyłyśmy z dryfu, gdzie spotkałyśmy się z dziewczynami z drugiego jachtu (...) A 15 minut temu... WOW!!! WIDZIAŁYŚMY 3 WIELORYBY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Jeden był bardzo blisko nas.. około 2 m!!! Nie było mniej, nie ściemniamy!!! Wielki, co ja mówię, ogromny!!!! Ale piękny!!!! Oby nigdy więcej już tak blisko!!! Po prostu nie wierzę!!!
Stoję na zewnątrz i nagle jakby skała lekko z prawej burty się wyłania.... O ja, nie wierze własnym oczom!! Zamurowało mnie! Niemożliwe przecież na środku Atlantyku! Ale wielka!!! Za chwilę fontanna (woda chlupnęła nawet leciutko na pokład! Wiec był bardzo blisko, uwierzcie!!!) i płetwa
... ale ogrom!!! Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałyśmy! Nie tak blisko!!!! Madzik przypomniała... - że nie tak dawno byłyśmy wszystkie w wodzie... po prostu szok!!!!
Płynął sobie ot, tak, po prostu, spokojnie, powolutku. Przejechał nam za rufa
... Zastosował poprawnie prawo drogi morskiej i git ! A my panikujemy... Wykrzyczałam do Maćki, żebyśmy się mocno trzymały, w razie jakby wieloryb pomylił nasz kadłub z jakaś przystojną wielorybnicą... A ona do mnie, ze na godzinie 0200 widzi kolejne fontanny!!! Faktycznie!!! O ja!!! Poleciałam po aparat!!! Teraz to nie jeden, a dwa bycze stworzenia!! Pąkują nam się przed dziob... Cholera!!! Już przez myśl mi przechodzi... i kombinuje: dobrze, że drugi jacht jest zaraz obok w razie czego, zasięg UKF, damy radę! Oki... Lepiej silnika nie uruchamiać... Jeszcze je rozdrażnimy... (...) Szok, po prostu szok!!!! Chyba dziś nie zasnę... Oby noc była tak jasna jak wczoraj! Wczoraj było cudownie!!! Wow! Jeszcze nie mogę uwierzyć..."

To było przeżycie jedyne w swoim rodzaju! Za każdym razem, jak opowiadamy z Magdą o tym bliskim spotkaniu - dostaję gęsiej skórki! Zdążyłyśmy zrobić tylko jedno zdjęcie. Szkoda, ale akurat w jednym aparacie baterie się wyładowały, a drugi - nie chciał współpracować. Poza tym - zdjęcie mamy tego, który dalej przepłynął od jachtu, widok pierwszego zamurował nas całkowicie!! Poważnie!

Potem dowiedziałyśmy się, że to były humbaki, przyjazne ponoć wieloryby. W Rodney Bay Marina na St.Lucia poznałyśmy przesympatycznych Finów i jeden z nich okazał się znawcą wielorybów. Obejrzał zdjęcie, pogratulował. Twierdzi, że wielu naukowców w tej dziedzinie dziesiątki lat czeka na podobną przygodę i żeby zrobić zdjęcia. Z fotografii wynika - mówi Fin - iż jest to na pewno humbak, lekko pobudzony i płynie szybciej, niż normalnie, prawdopodobnie to zasługa nas, a właściwie kadłuba naszego jachtu. Duma nas rozpierała!! Teraz miło wspominamy spotkanie, choć wciąż towarzyszą nam lekkie dreszcze, nic się nie stało. Mamy dobrych Aniołów Stróżów!!! Dziękujemy Wam!!!

Wobec powyższego - zrezygnowałyśmy kompletnie z łowienia ryb!!! Poza tym skorzystałyśmy ze wskazówki martwiących się wciąż o nas kochanych Rodziców: "(...) nie należy nic na oceanie łowić, zabraniam, ryb jest niewiele, ale wielorybów, orek i innych potworów pełno!" hihi... Potem Adam z Chopina, wspaniały Kapitan i dobry przyjaciel napisał: " (...) nie łapcie wielorybów, tyle nie zjecie. Poza tym one nie myją zębów i maja nieświeży oddech (...)" Hihi... Na szczęście od tego momentu wiało już silniej, płynęłyśmy za szybko na łowienie i bardzo dobrze :-)

Rodzice często pisali, martwią się, wiadomo. Jedyne dwie ich córki tylko we dwie na małej mantrze płyną przez wielką wodę. Każdy Rodzic byłby "lekko" przerażony! Mamy bardzo wyrozumiałych, kochanych, najwspanialszych Rodziców na świecie! Kochani! Kochamy Was nad życie!
Podczas takiego przelotu, wiele może się wydarzyć, ale przecież to nie pierwszy nasz rejs. Choć ten - jest wyjątkowy i po raz pierwszy tylko we dwie żeglujemy, tak daleko od domu, znajomych... Andrzej - konstruktor jachtów i organizator - czuwał, niemal codziennie pisał listy i podawał nam prognozy pogody. Dziękujemy! Wieści od Adama z Chopina - mój wielki autorytet żeglarski! (tylko ci...!!) - poprawiały niesamowicie nastrój, jako kapitan - mimo że nie na tym samym jachcie - miałam większy komfort psychiczny! Świetnie! Takie to ważne! Znajomi pisali, podtrzymywali nas na duchu... Wspaniałe maile! Dziękujemy! Zachowamy wszystko na później, pięknie!
Oczywiście - same przede wszystkim słuchałyśmy prognoz pogody, analizowałyśmy mapki synoptyczne, wypytywałyśmy napotkanych na szlaku wodnym żeglarzy o warunki meteorologiczne (między innymi, tematy były różne, kto wie, może gdzieś w Panamie albo dalej - będziemy mieli okazję do spotkania... świat żeglarski nie taki wielki, a tu się okazuje, większość jachtów z różnych krajów płynie właśnie w rejs dookoła świata), a ciągła obserwacja chmur na niebie, morza, barometru, temperatury, zachodów i wschodów słońca... - wszystkiego w około i na bieżąco wypełnianie dziennika jachtowego - stanowiły nasze główne źródło prognozowania zmian warunków pogodowych i odpowiednie wtedy dostosowanie ożaglowania.
Raz dostałyśmy informacje o huraganie. Na początku przelotu, jeszcze znajomi z Niemiec, których poznaliśmy w Mindelo na Capo Verde, potwierdzili tę prognozę przez UKF'kę. Niedobrze! Centrum daleko od nas, ale trzeba być czujnym! Wcześniej słyszałyśmy też o huraganie na Wyspach Kanaryjskich. Rodzice i znajomi obdzwonili Andrzeja (zamęczyli!), czy aby na pewno nie jesteśmy w zasięgu tego silnego wiatru, bo od kilku dni nie dostali żadnej wiadomości, a o huraganie "trąbią" w telewizji!!! My już na szczęście byłyśmy daleko na południu, ocean spokojny, umiarkowany wiatr, doskonała żegluga!

Zdj.Nasza pierwsza złapana ryba :-) Coprawda już na Karaibach, ale...

Miałyśmy po prostu szczęście, cała nasza 4! Niektórym trafiały się wiatry z nieoczekiwanych kierunków, sztorm, jakiś jacht został poważnie uszkodzony przez wieloryba, nikomu nic się nie stało, załoga szczęśliwie uratowana, "po prostu" kil odpadł (wpadli w stado rodziny wielorybów, wjechali na młodego, a mama małego zdenerwowała się), inny miał poważny przeciek z wału i zawrócił na Wyspy Zielonego Przylądka, kogoś ściągali helikopterem (zachorował)... Większość jednak jak my - zmienne warunki, ale w normie i nie za ciężkie - nawet jak na nasze jachty.
225 jachtów uczestniczyło w regatach ARC z Las Palmas (na Wyspach Kanaryjskich) do Rodney Bay Marina (St. Lucia, Wyspy Karaibskie), zaczęli trochę wcześniej od nas, poza tym - płynąc poprzez Wyspy Zielonego Przylądka - ominęłyśmy dwa głębokie ośrodki niskiego ciśnienia. Oni żeglowali bezpośrednio na Karaiby. Wyżej - to są opowieści jednego z Polaków, który uczestniczył swoim jachtem w regatach ARC. Spotkaliśmy się najpierw w Gibraltarze, a następnie już na St. Lucia. W Święta Bożego Narodzenia - podzieliliśmy się opłatkiem (jedyni Polacy w marinie), zaśpiewałyśmy kolędę i skosztowałyśmy dobrego ciasta :-) Świat jest mały!!!
Ostatnie dni naszej żeglugo atlantyckiej tylko były dla nas trochę uciążliwe, sterowałyśmy głównie ręcznie z Magdą, a to za sprawą wyżu, który rozbudował się na NW od nas. Miałyśmy wtedy ok.60Mm straty do mantry Ani, postanowiłyśmy więc mocno się starać, żeby dogonić dziewczyny. Byłyśmy bliżej centrum, 60Mm na N od Ani i Agaty, większy gradient, silniejszy wiatr i... udało się! O taktyce jeszcze za chwile... W każdym razie - poza tymi kilkoma wietrznymi dobami (20-25 węzłów wiatru, w porywach do 35w) z ulewami i potem przepięknymi tęczami - było spokojnie. Dziękujemy Neptunie!!!

A nasza taktyka??? W końcu rywalizujemy z Anią i Agatą z manty Ani, może to nie regaty ARC, ale nasze wewnętrzne Regaty Dookoła Świata! Przelot przez Atlantyk jest jednym z 26 wyścigów! Ale najdłuższy - jak do tej pory! Niektórzy codziennie oglądają naszą stronę internetową (www.mantra28.pl), poważnie traktujemy our competition:-) Codziennie dwukrotnie wysyłamy pozycję geograficzną do Andrzeja, kurs i prędkość, siłę i kierunek wiatru, ilość godzin na silniku podczas minionej doby i od początku wyścigu (to też jest ważne! Z Agatką jak płynęłyśmy w wyścigu nr II do Mindelo - pierwsze przecięłyśmy linię mety, ale przegrałyśmy, miałyśmy więcej godzin na silniku..)
Tak więc trochę humory nam przestały dopisywać z Madzią - z powodu braku spinakera! Świetna sprawa na słabe wiatry - a takie miałyśmy przez większą część podróży. Ale nic to! Radzimy sobie inaczej! Postawiłyśmy foka sztormowego i przez kilka dni żeglowałyśmy pod 3 żaglami. Niewiele nam to dało, ale zawsze coś! Trzymałyśmy się jeszcze w 2 jachty... Trzeba nam było zmienić taktykę!

 


Zdj. Załogi obydwu jachtów, od prawej Anna Mrzygłód, Magda Talar, Agata Mryczko, Gosia Talar

Kiedy zrobiła się totalna lipa wiatrowa - popłynęłyśmy bardziej na północ. Dziewczyny zostały na opuszczonej przez nas szerokości i "taplały" się w bezwietrzu przez następne 2 doby. A my... - odstawiłyśmy je na ponad 70 Mm! Podjechałyśmy bliżej centrum wyżu i pięknie żeglowałyśmy bagsztagiem po 6-7węzłów. Szkoda nam się ich trochę zrobiło: Namawiałyśmy dziewczyny, żeby nadrobiły te parenaście Mm na N, mamy jeszcze ponad 1000Mm do celu - niewielka strata!! Wiele dni przed nami na oceanie! 70Mm na N wieje bardzo ładnie! I to był taktyczny błąd! W sumie dobrze, inaczej rozjechałybyśmy się jeszcze bardziej...
Dziewczyny "podjechały", już nie tak wysoko jak my, postawiły więcej żagla: i już! Szybko nas dogoniły i tak samo szybko przegoniły9 Przez jedną dobę one miały po 15-18w wiatru, a my - max.14w! Trochę się wkurzałyśmy, szczególnie ja :-) Adam powiedziałby wtedy: "Ucz się cierpliwości. Nic w przyrodzie nie jest poprzypinane na pinezki!" (na szkole pod żaglami na Chopinie - młodzież często powtarzała za kapitanem! "Nic w przyrodzie nie jest poprzypinane na pinezki") No tak! Racja!
Morze uczy cierpliwości, to prawda, uczy robić dobrze rzeczy proste, pozwala docenić to wszystko, co pozostało daleko, daleko stąd... Tutaj też są problemy, ale zupełnie innego rodzaju. Jest pięknie! Czasami ciężko bardzo, jak u każdego, ale kocham to! Kocham z całego serca! Choć czasem samotność doskwiera, wiadomo o co chodzi! Coś zawsze za coś... nie można mieć wszystkiego! Mama raz napisała o samotności :-)

" (...) samotność ma różne oblicza. Jedni twierdza, że kto jest długo doświadczany samotnością - to wie czego chce od życia, od siebie i innych. Zaczyna pojmować i rozróżniać, co jest ważne, a co błahostką, jaki człowiek z jego przywarami jest wart naszej uwagi, a kogo trzeba tolerować, kogo omijać wielkim łukiem, kogo lekceważyć, a od kogo odwrócić się i nie oglądać. Czas samotności - to czas dany samemu sobie na uporządkowanie emocji, poznanie swoich potrzeb, zrozumienie samego siebie, akceptacja i rozwijanie siebie. (...) Ludzie też mówią, ze samotność jest jak sól, jak jej dasz do zupy za dużo - to te zupkę trzeba wyrzucić. (...)"

Jest mi potrzebny ten czas tutaj... Wiem o tym... Z drugiej strony... 2 lata... - to może być za długo, nie wiem jeszcze. Opłynąć świat dookoła - to marzenie większości żeglarzy. Gdybym miała męża, dzieci - pewnie nie zdecydowałabym się. Prawdopodobnie mam jedyną okazję w życiu. Jak nie skorzystam - będę żałować do końca życia. Teraz, Atlantyk z Madzią - wspaniały czas! Nie myślałam o facetach zbyt często, nie było kiedy: Jesteśmy tu razem z siostrą, zdrowe, całe i szczęśliwe! To najważniejsze teraz! Co dalej... - zobaczymy...

Wracając jednak do naszej taktyki - stwierdziłyśmy z Maćką, że mimo wszystko - nie poddajemy się : Walczymy nawet bez spinakera! To byłoby coś - pomyślałam - wyregacić dziewczyny bez spinakera :-). Wprowadzamy w życie plan "B"! Zostajemy na szerokości 15,5 stopnia N. Z centrum nad Nowym Jorkiem stoi mocny wyż, sięga daleko, powinien ruszyć lada dzień na SW, kolejny, rozległy - przemieszcza się powoli znad północnego Atlantyku na SW. Im wyżej - tym lepiej! Powinno zacząć w końcu szybciej i mocniej wiać! Nadrobimy trochę mil morskich - ale i tak powinniśmy więcej na tym zyskać! Dziewczyny są ponad 60Mm na południe od nas, bardzo dobrze! Tylko cierpliwości:
Kombinujemy z dodatkowym fokiem (marszowym, sztormowy nie zdał egzaminu:-), który wozimy na jachcie jako zapasowy (jeden na 2 jachty :-). Grota postawiłyśmy z kontraszotem po jednej stronie, jeden fok na bomie od spinakera po drugiej stronie, a taki sam drugi fok - za grotem... ale jazda!! Świetnie wyglądamy!! Wciąż mamy wiatr od rufy... Zupełnie jakbyśmy miały skrzydła! Lecimy!! Na prędkości również sporo zyskujemy! Poza tym - sterujemy ręcznie, mniej "wozi" niż za pomocą autopilota (fale rozbudowały się znacznie, autopilot "jeździł" czasem po 30 stopni w prawo i w lewo). Wiatr u nas silniejszy niż u dziewczyn... z godziny na godzinę zmniejszamy dystans między nami... Zostało już tylko 200Mm do St. Lucia... Jesteśmy zmęczone, ale nic to... Jedziemy dalej! Już tylko 100Mm do mety!! Tak blisko!! Pada, co ja mówię - leje i szkwali mocno spod niektórych chmur, ale jesteśmy dzielne! Fala co jakiś czas wchodzi do kokpitu - odbija się od burty i już... ocean niespokojny, nierówne fale... gdzie ta długa fala atlantycka ??


Wytrzymujemy wszystko! W pewnym momencie zanotowałyśmy prędkość przy schodzeniu z fali 12,5 w!! Za chwilę to samo! Żegluga niesamowita!!! Co za prędkości! Jak ten jacht pięknie daje sobie radę! Jesteśmy pod wrażeniem! Poważnie! Robimy po 150 Mm i więcej na dobę! Średnia prędkość w ciągu doby - ponad 8węzłów!! Szok! Już mamy tylko 10 Mm do nadrobienia!! Doganiamy dziewczyny!! W takim tempie - spokojnie zdążymy na Święta Bożego Narodzenia na ląd! Nie martwimy się już przygotowywaniem 12 potraw z puszek... Napięcie rośnie!! Mamy szanse jeszcze wygrać te regaty!! Przeliczyłyśmy sobie, że nawet w 5h po minięciu mety po dziewczynach - Talary dwa wygrywają! Mamy ponad 4h mniej jazdy na silniku!! Uda nam się nasze kochane rywalki prześcignąć??!! Ostatnia noc przez metą... mamy łączność UKF między sobą! Widzimy jakieś światło... czyżby to one.... ?? Tak!!! To muszą być one!!! Trzeba zrobić szybciej zwrot! Nie możemy zejść za nisko!! Jaki czad! Dogoniłyśmy je! Przegoniłyśmy! One na 3 refie na grocie - my na 2! Już są za nami!!! Pewnie nikt, kto śledził na bieżąco nasze codzienne pozycje na stronie internetowej - tego się nie spodziewał! No ciekawa jestem bardzo! Zaraz meta!! Jesteśmy 15 Mm do celu! Widać ląd! Mamy zasięg komórkowy! Dzwonimy do Rodziców! Jaka radość z obydwu stron!!
W pewnym momencie straciłyśmy nawet dziewczyny z oczu... gdzieś tam za nami są...:-)
Wjeżdżamy między wyspy - Martynikę i St. Lucie, fala się zwiększa, wiatr silniejszy i do tego przeciwny prąd... Sterujemy znów ręcznie! Trochę za bardzo "poszłyśmy" na północ, trzeba nam było wcześniej zwrot zrobić, ale to nic, jeszcze mamy zapas! Jeszcze tylko 3Mm... fał grota nam się przeciera... niedobrze!! Oj przetarł się porządnie... oby nie puścił! Nie teraz! Kolejny zwrot... fał wytrzymał: JEST!!!! META!!! Dotarłyśmy do lądu!! Jesteśmy pierwsze!! Co za radość!! Zrobiłyśmy to! Przepłynęłyśmy Atlantyk - szczęśliwie i bezawaryjnie! Pełne szaleństwo!!

A teraz... A teraz poczekamy na dziewczyny i wspólnie wpłyniemy do portu :-)))) Hihi..

Przepłynęłyśmy Atlantyk w 17 dni 2 godziny i 47 minut, w tym na żaglach przepływane 404 godziny 34 minuty, na silniku 6 godzin 13 minut, 2297 Mm!!!

 

!
Zdj. Zaraz po wpłynięciu do Rodney Bay Marina... 22.12.2005r.
Zmęczone, ale szczęśliwe siotry Talar!

Madzik!!!

Dziękuję Ci za ten wspaniały czas!!!
Co ja bym bez Ciebie zrobiła!!!???
Jesteś Wielka!

Dziękuję!!

Małgorzata Talar

fot. z archiwum Magdy i Gosi


Karaiby 2005/2006, Boże Narodzenie, Nowy Rok, rejs turystyczny => po przepłynięciu Atlantyku...

 

 


Zdj. Od tej siarki aż nam się w głowach pokręciło :-) /wycieczka po St.Lucii/


Zobacz także galerie:

Atlantyk 2005
Cape Verde - Karaiby
05-22.12.2005
s/y mantra asia

s/y mantra ania

KARAIBY 2005/2006
22.12.2005-25.01.2006

s/y mantra asia

Film z rejsu na

Rejs przez Atlantyk 2005
Talar Sisters

(06-22.12.2005=Atlantyk)

Aruba 2006
s/y mantra asia

wokółziemskie kobiece regaty
Panama i Kanał Panamski
s/y mantra asia
wokółziemskie kobiece regaty