Sezon z przygodami

wspomnienia żeglarskie roku 2004

 

Bałtyk w marcu

Początek sezonu 2004... 03.03... - przyjeżdżam do Gdyni, a tu wszędzie śnieg, prognozy sztormowe.. pierwszy mój rejs na Zawiszy Czarnym... Zimno, wieje, ech... - pływanie o tej porze roku po Bałtyku... niektórzy w głowę się pukali, czy mi przypadkiem kompletnie nie odbiło :-) ?
Było przesympatycznie!!! Krótko co prawda, bo wyokrętowani zostaliśmy 07.03, ale przygoda na żaglowcu to niesamowita sprawa! Wypłynęliśmy 04.03, kiedy zelżało tak do 6 w skali B, port Gdynia pożegnał nas zawieją śnieżną... za to Kłajpeda.... - przywitała piękną, słoneczną pogodą... Wszędzie biało, kra lodowa wokół pływająca, temperatury wciąż poniżej 0C, ślisko na pokładzie... Kapitan wydał polecenie odkuwania lodu z pokładu... Zima oglądana z morza... - cudownie!!

Potem były targi żeglarskie Wiatr i Woda w Warszawie i od razu po nich - 4 kursy na sternika jachtowego w Gdyni.. Wtedy jeszcze nic takiego się nie działo... - po prostu zimno, pozamykana jeszcze marina, czasem podarte żagle, padający śnieg.. - rozgrzewała nas farelka i oczywiście stanowiąca istotną część programu - nauka! Co wieczór wykłady, dyskusje, morskie opowieści... Ach.. jest co wspominać!!!

Wieloryb :-)

Przyszła pora, choć na chwilkę :-) na cieplejsze rejony.. Nagle pojawił się pomysł, żeby poprowadzić rejs na Maltę... Zabrakło prowadzącego, nagła sprawa - pomyślałam, że tam mnie jeszcze nie było. Dwa tygodnie.. temperatury tym razem 10-20C. Z Reggio di Calabria popłynęliśmy do Catani, tam wycieczka na Etnę, moje urodziny, pogarszające się warunki atmosferyczne. Próba wyjścia w morze w stronę Malty - zakończyła się niepowodzeniem... stan morza po sztormie 5-6, siła wiatru 2-3B, za słabo, żeby dać radę wysokim falom... Zawróciliśmy do Catani i następnego dnia - autokarem wyruszyliśmy do Siracuza. Przepiękne miasto, stare kamieniczki.. Zapraszam do oglądania zdjęć!

Na Maltę już nie zdążymy.. cóż - trzeba będzie tu jeszcze kiedyś wrócić! Pogoda zmienia się bardzo szybko.. Płyniemy na północ, w oddali wciąż widać wystający zza chmur wulkan, słońce, spokój.. Aż tu nagle - nie do wiary!!! Czy to możliwe? Wieloryb?? Czytałam o błąkającej się orce w tych rejonach... ale... wieloryb?? Wraz z załogą zamarliśmy na moment - może kilkadziesiąt metrów od naszego jachtu zobaczyliśmy najpierw ogromny, czarny grzbiet, potem "fontannę" i za chwilę - olbrzymią płetwę! Niesamowite! Późniejsze delfiny wciąż nam towarzyszące, choć przesympatyczne stworzenia - nie robiły aż takiego wrażenia.
Potem 1,5 doby sztormowania i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie awaria laptopa, gdzie mieliśmy wszystkie plany podejść do portów!!! Kolejna nauczka - papierowe mapy!! Zawsze być powinny!!! Kliwer podarty, załoga choruje, mało wody, paliwa... - port był bardzo potrzebny!! Jakimś cudem - laptop "odżył", przerysowałam plan, dotarliśmy :-) Wielka ulga! Tak więc zwiedziliśmy Crotone, Otranto i w Brindizi na czas zdaliśmy jacht kolejnej załodze.

Chorwacja, weekend majowy, cyrk na granicy, sztorm, wariująca echosonda, GPS...

"Zaczęło się typowo, tzn. Gosia zapytała, czy bym się nie wybrał na Adriatyk. Przyznaję, że tym pytaniem troszkę mnie zdziwiła. Nie sądziłem, że na podstawie zeszłorocznych rozmów na ten temat uda się coś zmontować. Dlaczego? A bo pomysł narodził się w porcie Pionerskij, po pamiętnych przygodach z falami.
Taka gadka-szmatka celem uspokojenia nerwów itp.: (dla tych, co nie wiedzą o co chodzi: www.gosiatalar.pl).

Idea mi się spodobała, a poza tym Gosi się nie odmawia :-) Udałem się zatem do szefa celem ustalenia co i jak. (...) Pozwolę sobie "rzucić" cytatem: "Wojciech, pracuje się po to, żeby żyć, a nie żyje po to, żeby pracować" :-) Krótko mówiąc: jedziemy!!

Na granicy chorwackiej cyrk. Wiadomo, Polska w UE, Węgry też, a Chorwacja nie.. Na kimś trzeba to sobie odbić, tak więc na początek drobiazgowa kontrola papierów autobusu, a potem przegląd zawartości bagażników. Taaa, kto szuka ten znajdzie.. Autobus na bok - trzeba zapłacić cło. Za piwo, to jeszcze rozumiem, ale za colę, chleb i mleko!? Propozycja nieodpłatnego przekazania pani (z "pysiem" w stylu oficer KGB) trefnego towaru nie wzbudza w niej zainteresowania. Albo płacicie, albo nie jedziecie! Widać dostali przykaz z góry, żeby pomęczyć.. No cóż, kolejna zrzutka i jedziemy dalej. (...)

Sukosan - co za ulga! Szybko wypakowujemy bagaże (...). Łódeczka (Elan 43 - 14m długości, 80m2 żagla) czeka. Nic tylko wskoczyć na pokład i przygotować się do "procedury przejęcia". (...)

Następnego dnia (po wizycie u "Dzadka"), po małej akcji z podkradaniem pontonu - brawa dla dziewczyn realizujących hasło "zimna woda zdrowia doda!" - idziemy w stronę zatoki Telascica wcinającej się w wyspę Dugi Otok. (...) Halsujemy pomiędzy wyspami Zut i Kornat. Cel: marina Hramina na wyspie Murter. Gdzieś na tym odcinku, o ile mnie pamięć nie myli, mamy przyjemność poznać Panią Prezes..

Spomiędzy wysp udaje nam się wyjść jeszcze przy dziennym świetle, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni. Bo wiecie, tu wysepka, tam skałka, kawałek dalej następna.. i żadnych światełek.. Niby ma się tego GPSa z ploterem, ale.. udało mu się raz nanieść pozycję na lądzie.. :-) A żeby ktoś przypadkiem nie myślał, że zapomnieliśmy o poprawce z WGS-84 na odwzorowanie stosowane w Chorwacji, to pozwolę sobie dodać, że ten wspomniany przed chwilą ląd, to nie na chorwackiej mapie, tylko na wyświetlaczu..

Wreszcie etap "nocny". Co prawda tylko kilka godzin, ale jest fajnie. Światełko przed dziobem błyska. Wiemy gdzie jechać, wszystko OK. Na Murterze przymusowy postój, bo wieje jak ch...(...)"

- Ledwo udało nam się wcisnąć pomiędzy jachty w porcie i w ostatniej chwili uciec przed sztormem!
Wiało 10B przez 2 dni!! Trzeciego dnia przycichło do 8B, ale z wiatrem - postanowiliśmy pożeglować do Biogradu.

Z Biogradu... "(...) Wreszcie na otwarte morze. Kurs na południe. Zamierzamy opłynąć wyspę Kornat. W połowie drogi wiatr się wzmaga; zakładamy szeleczki. Kto jeszcze może, to zjada kanapki. Wiadomo, rzeba mieć jakiś wkład. Rzyganie przy pustym żołądku to nieciekawa sprawa :-) Z lewej burty burza, z prawej wcale nie lepiej.. Ups, chyba nie zdążymy uciec. Odpalamy silnik i zrzucamy żagle. W międzyczasie zapada zmrok. Zaczyna się zabawa. Faaalaaaa. Łup! Hmm, były sobie suche ubranka.. Faalaaaa.. Łup! Faalaa.. Łup! W szybkim tempie przybywa Vice-Prezesów. Zaczyna nawalać echosonda; widać przechyły nie służą jej na zdrowie. Mapa twierdzi, że pod nami 150m głębokości, a zabawka że tylko 100m, 50m, 20m, 10m, 4m, 2m(!!) Może rybki!?
Za pierwszym razem uciekamy, ale potem dajemy sobie spokój. Pada hasło, że kiedy na wyświetlaczu ujrzymy 1m, to wszyscy wołają "Kochamy Panią Kapitan!" :-) To na wypadek, gdyby nie wiadomo dlaczego pod kilem faktycznie więcej nie było.. Taki okrzyk na ewentualne pożegnanie... :-)

Chowamy się za wyspę. Kapitan przejmuje od Trzeciego (Twardziel!) ster, a mnie przypada nadzór GPSa i mapy. Życie jest pełne niespodzianek i nie wiadomo, czy akurat nie trafi się awans do Zarządu, tak więc na wszelki wypadek, przed zejściem na dół każę sobie przygotować woreczek.. Dociekliwych informuję, że skorzystać nie musiałem. : (...)"

Wojciech Markiton

Od początku czerwca żeglowałam głównie na opalach, po Bałtyku i Morzu Północnym i szkoliłam. Czasem były to tygodniowe, czasem 10-dniowe, 2 albo 3 tygodniowe rejsy. Odwiedzaliśmy porty polskiego wybrzeża, szweckiego, duńskiego, litewskiego, łotewskiego, porty Finlandii, Alandów, Niemiec, Holandii. Poznałam wiele wspaniałych osób! Spędziłam niezapomniane chwile, czasem trudne, ale cudowne! Dziękuję Wam wszystkim bardzo!!! Żałuje, ale nie dam rady opisać wszystkiego, co się działo. Wybaczcie! Obszerniejsze relacje, zdjęcia z kolejnych wypraw - znajdziecie na stronie.

Ratujemy człowieka!!!

"W pewne słoneczne czerwcowe popołudnie, Eryk wypłynął na swój kolejny podbój. Ku pokrzepieniu, zaopatrzył wcześniej się w buteleczkę czegoś mocniejszego. Wypływając z portu w Karlskronie, zobaczył jacht polski, jacht zmierzający w podobnym kierunku.

"Oj niedobrze" - pomyślał Eryk - "nici z samotnych podbojów." Więc nie namyślając się wiele, zrobił zwrot i pożeglował, byle dalej od tych barbarzyńców z południa...

Słoneczko grzało, wiaterek wiał sobie spokojnie, pokrzepienie z krwią płynęło do głowy...

"Ach, co za życie" pomyślał Eryk "gdyby nie tafizjologia, to byłoby jak w raju".

Na nieszczęście dla Eryka, kingston był "zaburtowy". Chwila szczęścia doprowadziła do osłabienia koncentracji i utraty równowagi. Nagle Eryk był w wodzie i dyndał za swoje szelki. "Oj, bardzo niedobrze" - myśl przeleciała Erykowi przez głowę. Próba podciągnięcia się z powrotem na pokład niestety nie powiodła się i nagle przyszłość zaczęła wyglądać bardzo mizernie.

"Zimno" - powiedział Eryk, ale nikt go nie usłyszał. Eryk zaczął rozglądać się dookoła. Zobaczył duży prom, który przepływał dość daleko. Zaczął do nich machać, ale nikt go nie widział...
Zobaczył też inny jacht, nadal dość daleko, ale na kursie w stronę Eryka. "Kto macha, ten żyje." - pomyślał Eryk i żywo zabrał się do dzieła."

Bartosz Czrnecki "Przygody Eryka Wikinga" (fragment opowiadania)

Wypłynęliśmy z Karlskrony i faktycznie od początku wyjścia z portu widzieliśmy niewielki jacht - podążający podobnym torem. Zaczęło się rozwiewać. Zauważyliśmy, że jacht ten nagle ma całkowicie wyluzowanego grota, co w pierwszej chwili mogło oznaczać zmniejszenie prędkości z powodu przepływającego promu. Zrobiliśmy zwrot i zauważyliśmy kogoś machającego zza rufy tej "łupinki".
To było 2 czerwca 2004r., godzina 2000.

"2000 na pozycji 55°55,1'N 015°35,6'E zauważono jacht z człowiekiem za burtą; 2001 G dół; Kl dół; B dół; uruchomiono silnik; silnik E; KPL dryfujący jacht; 2007 dopłynięto do jachtu, wyłowiono człowieka; stwierdzono, iż był w wodzie około 0,5h; wciągnięto człowieka na pokład s/y "Wodnik II"; udzielono pierwszej pomocy; jacht wzięto na hol; obrano kurs 343° (kurs na pławę "Karlskrona angöring"); wezwano przez UKF Swedish Rescue, będąc na pozycji o 2025 55°54,7'N 015°36,6'E; ustalono, iż Szwed nazywał się ERIC LARS; jego jacht: s/y "DLA 99"; stan mężczyzny po wyłowieniu: przytomny, silne wychłodzenie, dreszcze, odór alkoholowy, wiek około 60 lat; o 2130 na pozycji 55°57,3'N 015°32,7'E zacumowano LB do statku ratowniczego "Swedish Rescue"; przekazano mężczyznę ratownikom; poinformowano o ustalonych faktach nt. mężczyzny i zaistniałej sytuacji. (...)" (fragment z dziennika jachtowego; odp. znaki zastąpiono wyrazami).

Po jakiejś 1,5 h, po zaholowaniu Eryka do domu - wywołano nas przez radio UKF i podziękowano za uratowanie życia człowiekowi. Wyobrażacie sobie, co wtedy czuliśmy...? Tym bardziej, że o tej porze roku sezon żeglarski u Szwedów dopiero się zaczynał. Eryk miał szczęście!
Historia ta na zawsze utkwi w pamięci wszystkim uczestnikom rejsu. Samemu Szwedowi z pewnością też. Historia przeraża, ale i wiele uczy. Jak widać - na różne sytuacje na morzu trzeba być przygotowanym, a obowiązkiem każdego kapitana jest nieść pomoc potrzebującym.

Fot. Tomasz Wejman

Trąba powietrzna

Wojtek Markiton ma dar opowiadania i opisywania wrażeń z rejsów. Już kilka razy mieliśmy okazję popływać razem i za każdym - spotykają nas i współtowarzyszy jakieś przygody. O "majówce 2004" "Pierwszy" pisał

wyżej, "hardkorowy" rejs do Pionierskiego - to "Szkwał" nr 5 i moja www, a teraz - wspaniały 2-tygodniowy rejs z Gdyni na Alandy i Sztokholmu, z odwiedzeniem Rygi, Hanko, kilku alandzkich porcików, Mariehamn, szkiery szwedzkie, zakończony powrotem promem z Nynashamn do Gdańska.


"(...) OK, to teraz kilka słów o głównej atrakcji rejsu ;-) Siedzimy sobie z Sąsiadem na wachcie, bacznie rozglądamy się dokoła, bo w pobliżu często przechodzą promy. W pewnym momencie oczom nie możemy uwierzyć. Idzie sobie chmurka, a spod niej wyrasta "lejek"... Rany! Najprawdziwsza trąba powietrzna i do tego wali na nas. "Gosia! Odpal silnik i chodź na górę! Szybko!"
Pani Kapitan - stoicki spokój. Co kapitan, to kapitan. Spokojnie odpaliła silnik, przyjrzała się trąbie, zatwierdziła kierunek ucieczki i.. tyle. A my podobno panikę robimy... : Jeszcze tylko każdy musi sobie to dziwo obejrzeć; jakieś fotki itp. W końcu na Bałtyku to niecodzienne zjawisko.(...)"

Wojciech Markiton


Tak jest!!! Zjawisko było niesamowite! Jak Wojtek określił "lejek" - wirował, widać było, jak wsysa wodę do góry... pojawił się na kilkanaście minut i ... - zniknął. Na tym samym rejsie - były i inne atrakcje - przygoda z grzybami, leczenie zębów, dziwne sny, przygoda z osą, kambuzowe igraszki Wojtka, urodziny Asi... - jest co wspominać!! Zainteresowanych zapraszam na relację "Projektanta W" w całości na tutaj.


 

Przeróżne awarie

Kolejny raz można się przekonać o złym stanie technicznym niektórych polskich jachtów i zrozumieć, dlaczego coraz mniej osób wybiera urlop pod żaglami polskiej bandery.

Zaczęło się od tego, że podczas rejsu zaprzyjaźnionego już kapitana (gratulacje!) - spadł silnik z tzw. łap. Potem zaczął się palić!! Musieli zawrócić spod Kłajpedy z powrotem do Gdyni. Kolejne rejsy... - tym razem padło już na mnie.

Wciąż naprawiane oświetlenie kompasu, oświetlenia nawigacyjnego, pompy zęzowej, szycie często drących się żagli, udrażnianie szpigatów - to były drobiazgi!! Na jednym z rejsów - nastąpiła awaria przekładni hydraulicznej (szkoda, że akurat w momencie przecinania uczęszczanego toru statków!) - "zużyły się poduszki wału śrubowego" i zamontowaliśmy prowizoryczne zabezpieczenie przed przesuwaniem się. Szczęśliwie dopłynęliśmy na Hel - gdzie z kolei (ten sam rejs!) - "wyjechał" wał ze sprzęgła przekładni!! No nic, dopłynęliśmy na żaglach do Gdyni, mechanik przyjechał i naprawił.

Na innym rejsie - kilkakrotnie spadał łańcuch z zębatki koła sterowego i gdy awaria dopadła nas na morzu... - rozkręcanie kolumny steru, celowanie w odpowiednie miejsce zębatki i naciąganie sterociągów przy kilkumetrowej fali - nie należy do przyjemnych i łatwych zadań! Do tego dochodzi sterowanie i cumowanie w zapełnionej Karlskronie - zapasowym rumplem ;-)

Znów wiele szczęścia - ostrzeżenie przed sztormem, pogoda jakoś nie pogarsza się, organizator rejsu każe płynąć. Żeglowaliśmy wtedy w dwa opale, coś mi jednak nie pozwalało płynąć dalej, rozdzieliliśmy się. Ledwo zacumowaliśmy przy kei Straży Granicznej w Łebie - łańcuch znowu "zleciał"!!!. Zrobiliśmy - wydawałoby się już wszystko, naciągnięte jak być powinno! Możemy płynąć! Kierunek - Karlskrona.
Rozdmuchało się już wtedy na dobre, choć najsilniejszy wiatr przestaliśmy w porcie przy naprawach.

Podchodzimy południowym wejściem do Karlskrony... biorę ster do ręki, wieje 8B "w plecy", stan morza 5, nie ma innej możliwości, trzeba do Karlskrony, tam miedzy wyspami - ciszej, spokojniej, tylko minąć skały... Czuje na sterze coraz większe luzy, porażka! Jak teraz padną sterociągi, na takich falach na zapasowym rumplu, miedzy skałami... strach pomyśleć!! I wiecie co???

Przejechaliśmy skały, wpłynęliśmy między wyspy - i wtedy padły! Cumowanie na zapasowym rumplu... hm.. - też ciekawe doświadczenie!

W czasie rejsu na Alandy za pierwszym razem - zepsuł się regulator napięcia. Akumulatory przeładowały się, nie łączył odpowiednio kabelek przy alternatorze .. - i w jednej chwili - spaliła się cała elektronika!!! Padła UKF, LOG, SONDA, przy okazji prostownik, brak możliwości ładowania akumulatorów... Żeby przygód było mało - na tym samym rejsie - zerwał się sterociąg! Znowu rozkręcanie kolumny steru, naciąganie... Nauczeni doświadczeniem - zapasowe stalówki mieliśmy!! A tu wieje, kołysze... Ach... Było co robić!

Raz pękła linka gazu, innym razem wanta się rozkręciła, na Helgolandzie fał się zablokował i mimo kilku godzin sterczenia na topie masztu - trzeba było używać miękkiego, zapasowego fału, przez którego, sztormując pod wiatr (bo oczywiście płynąc na M. Północne - wiały zachodnie wiatry, a wracając do Polski - wciąż wschodnie ;-)) - z kliwra robiła się "firanka" i pękały co chwile karabińczyki. Nie uwierzycie, że to wszystko w przeciągu kilku miesięcy i to na jednym jachcie (no poza fałem, zatkanym zbiornikiem paliwa)!!

Zawsze wszystko dobrze się kończyło, na szczęście!!! Ale jak długo tak można?? Czy coś w końcu w tym kraju się zmieni?? Niedługo wszyscy wybędą do Chorwacji, Grecji - a przecież zależy nam na rozwoju polskiego żeglarstwa morskiego!!! Dlatego Drodzy Żeglarze! Sprawdzajcie dokładnie jachty, które czarterujecie!!!

Wspaniały czas!!!

Mimo wszelkich niesprawności jachtu, dziwnych zdarzeń - czas spędzony na rejsach, z ludźmi, z którymi miałam przyjemność żeglować - był cudowny!!! Ach te wszystkie rozmowy, morskie i życiowe opowieści, szkolenia, pobijanie rekordu w stawianiu żagli na opalu (max. postawiliśmy 7 żagli!!), nowe rejony, nowe miejsca, wschody i zachody słońca, "świecąca" woda, foki spływające Elbą w stronę Hamburga, szanty na morzu i przy ognisku, gra na gitarze, wspólne imprezy i wspólne zmagania z żywiołami wiatru i morza... Tego wszystkiego nie da się zapomnieć!

Dziękuję za mile spędzony czas i mam nadzieje - do zobaczenia jeszcze na wspólnych żeglarskich szlakach!
Ciekawie się też złożyło, ze sezon rozpoczęłam i zakończyłam - rejsem na s/y Zawiszy Czarnym, ale o tym... - może innym razem ;-))

Niech nam znów wiatr zawieje w żagle i poniesie do krainy ukochanej!!!

Małgorzata Talar

 

 

Pismo WrOZŻ
"Szkwał" nr 9